Ja osobiście bardzo lubię to wystąpienie. Jest wzruszające. Życzę zatem miłego oglądania.
źródło:you tube
Tłumaczenie:
Dziękuję…
Przede
wszystkim chciałbym osobiście podziękować Human Rights Campaign za niesamowitą
pracę, którą już wykonali i którą kontynuują nie tylko tu, w stanie Waszyngton,
ale w całym kraju i na całym świecie. Jak wszyscy wiemy, jest to praca przełomowa.
Może zmieniać życie. Może je ocalić.
To dla mnie wielki zaszczyt i
przywilej być tu dziś jako członek tej wspólnoty. Jest to także niejako
niespodzianka.
Miałem skomplikowany
stosunek do tego słowa: „wspólnota”. Bardzo powoli się do niego przekonywałem. Wahałem
się, miałem wątpliwości. Przez wiele lat nie mogłem bądź nie chciałem
zaakceptować faktu, że w tym słowie było coś dla kogoś takiego jak ja – jak
związek i wsparcie, siła, ciepło. I miałem ku temu powody.
Nie urodziłem się w tym kraju,
nie dorastałem w jednej konkretnej religii, mam mieszane pochodzenie i jestem
gejem. Doprawdy, taki typowy amerykański chłopak z sąsiedztwa.
Było naturalne dla mnie widzenie
siebie jako indywidualności, wyzwaniem było wyobrażenie siebie jako części
czegoś większego. Jak wielu z was, dorastałem w czymś, co nazwałem „trybem
przetrwania”. Kiedy żyjesz w trybie przetrwania, skupiasz się na przetrwaniu
dnia w jednym kawałku. I kiedy żyjesz w tym trybie w wieku lat 5, 10,15 nie ma
zbyt dużo miejsca na takie słowa jak „wspólnota”, jak „my” i „nas”. Jest
jedynie miejsce dla „ja” i „mnie”.
Właściwie, słowa jak „nas” czy
„my” nie tylko brzmiały mi obco w wieku 5, 10, 15 lat, wydawały się wręcz kłamstwem.
Bo jeśli „my” i „nas” naprawdę by istniały, wówczas byłby gdzieś ktoś, kto by
obserwował, słuchał i troszczył się, i zostałbym uratowany. To uczucie bycia
osobliwością i odmieńcem, i samotnym nosiłem przez lata 20-te i 30-te swojego
życia.
Kiedy miałem 33 lata, zacząłem
pracę w serialu, który odniósł sukces nie tylko tu w Stanach, ale także za
granicą, co przyczyniło się do tego, że przez następne 4 lata podróżowałem do
Azji, na Środkowy Wschód, do Europy i wszędzie pomiędzy, i w tym czasie
udzieliłem tysięcy wywiadów. Miałem wiele możliwości, by powiedzieć swoją
prawdę, czyli że jestem gejem, ale zdecydowałem, że tego nie zrobię. Wiedziała
o tym moja rodzina i przyjaciele, czyli ludzie, którym z czasem nauczyłem się
ufać, ale zawodowo i publicznie nikt o tym nie wiedział. Wybierając między
ujawnieniem się a życiem w kłamstwie, wybrałem kłamstwo. Wybrałem udawanie, bo
kiedy myślałem o ujawnieniu się, o tym, jaki to może mieć wpływ na mnie i na
moją karierę, nad którą pracowałem tak ciężko, byłem przerażony. Przez wiele
lat rosły strach, złość i nieustępliwy opór. Gdy myślałem, że gdzieś tam jest
dziecko, które mógłbym zainspirować lub poruszyć swoim wyznaniem, moją mentalną
reakcją zawsze było: nie, dziękuję. Myślałem „Spędziłem ponad dekadę budując tę karierę. Sam. Swoimi siłami. Z
pewnego punktu widzenia, to jest wszystko, co mam, a teraz mam zaryzykować to
wszystko, by być wzorem do naśladowania dla kogoś, kogo mogę nigdy nie poznać,
kogo istnienia nawet nie jestem pewien.” To nie miało dla mnie żadnego
sensu. Nie przemawiało to do mnie….. w tamtym czasie.
Także, jak
wielu z was dziś tu zgromadzonych, dorastając byłem celem. Odpowiednio mówić,
stać po odpowiedniej stronie, odpowiednią postawę. Każdy dzień był próbą i było
tysiące możliwości, by go oblać. Tysiące możliwości by zdradzić siebie. By nie
żyć zgodnie z czyimiś standardami tego, co jest akceptowalne, co jest normalne.
A gdy oblałeś ten test, co było gwarantowane, trzeba było zapłacić odpowiednią
cenę: emocjonalną, psychologiczną, fizyczną. I tak jak wielu z was, zapłaciłem
tę cenę więcej niż raz na wiele różnych sposobów.
Pierwszy raz próbowałem się
zabić, gdy miałem 15 lat. Zaczekałem, aż moja rodzina wyjedzie na weekend,
zostałem sam w domu i połknąłem butelkę tabletek. Nie pamiętam, co działo się
przez następnych kilka dni, ale jestem pewien, że w poniedziałkowy poranek
byłem w autobusie do szkoły udając, że czuję się dobrze. A gdyby ktoś mnie
zapytał, czy to było wołanie o pomoc, powiem, że nie, bo nikomu nie
powiedziałem. Prosisz o pomoc jedynie wtedy, gdy wierzysz, że jest jakaś pomoc.
A ja nie wierzyłem. Chciałem odejść. Chciałem zniknąć. W wieku lat 15. „Ja” i
„mnie” może być samotnym miejscem i wyłącznie do tego prowadzi.
W 2011 roku
zdecydowałem się zrezygnować z aktorstwa i z wielu rzeczy, które, jak wówczas
wierzyłem, były dla mnie ważne. A gdy porzuciłem scenariusze i plany zdjęciowe,
o których marzyłem od dziecka, oraz zainteresowanie, jakie się z tym wiązało,
które nie było moim marzeniem, jedyne z czym zostałem, to to, z czym zaczynałem,
czyli „ja” i „mnie”, i to było za mało.
W 2012 roku
przyłączyłem się do grupy mężczyzn zwanej ManKind Project. Jest to grupa
wsparcia dla wszystkich mężczyzn, która powstały by powstrzymać istniejące i
potencjalne zagrożenia koncepcji my i nas, idei braterstwa, siostrzeństwa i
wspólnoty. I dzięki tej społeczności, stałem się dumnym członkiem i
zwolennikiem Human Rights Campaign. I dzięki tej społeczności dowiedziałem się
więcej o prześladowaniach moich braciach i siostrach LGTB[1] w
Rosji.
Kilka tygodni
temu, gdy zredagowałem swój list do organizatorów Międzynarodowego Festiwalu
Filmowego w Sant Petersburgu odmawiając udziału w nim, mały, dokuczliwy głos w
mojej głowie powtarzał, że nikt nie zauważy. Że nikt nie patrzył, nie słuchał,
nikomu nie zależało. Ale tym razem, w końcu, wiedziałem, że ten głos się myli.
Pomyślałem, że nawet jeśli tylko jedna osoba dostrzeże ten list, w którym
wyjawiam moją prawdę, i scali moją małą historię w coś znacznie większego i
ważniejszego, jest wart wysłania. Pomyślałem: pozwól mi być dla kogoś kimś, kim
dla mnie nikt nigdy nie był. Pozwól mi wysłać wiadomość do tego dziecka, może w
Ameryce, może gdzieś za oceanem, ukrytego gdzieś głęboko. Dziecku, które jest
celem w domu lub w szkole, lub na ulicy powiedz, że jest ktoś, kto patrzy, kto
słucha, komu zależy. Że są „my”, i że to dziecko, ten nastolatek albo dorosły
jest kochane i że nie jest samo.
Jestem
niezwykle wdzięczny Kampanii Praw Człowieka za danie szansy mi i do mnie
podobnych, możliwości i miejsca do opowiedzenia swojej historii, do
nieustającego wysyłania tej wiadomości, bo musi być wysyłana ciągle i ciągle na
nowo, aż zostanie usłyszana, dostarczona i przekona nie tylko tu w stanie
Waszyngton, nie tylko w kraju, ale na całym świecie i potem wróci z powrotem.
Tak na wszelki wypadek. Gdybyśmy kogoś pominęli.
Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz